Opóźnienia w przejmowaniu mieszkań za złotówkę
Lokatorzy mogą stać się właścicielami swoich mieszkań nawet za kilka złotych. A to dzięki nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych. Termin: trzy miesiące od złożenia wniosku. I ci, którzy przynieśli je przed 31 lipca, już dziś powinni być właścicielami.
Czy są? - Nie wszyscy - odpowiadają białostoccy prezesi.
Nadal większość złożonych wniosków nie ma zebranej pełnej dokumentacji albo po prostu czeka na swoją kolej u notariusza.
Spółdzielnia "Piaski” nie podpisała jeszcze żadnego aktu notarialnego. - Najbliższy termin u notariusza mamy ustalony w połowie listopada - mówi prezes Bogdan Ptaszyński.
Inne spółdzielnie też nie mają się czym pochwalić. Żadnej nie udało się załatwić chociaż połowy złożonych podań.
- Nie ma możliwości, żeby uporać się z wszystkimi dokumentami w trzy miesiące - twierdzi Wiesława Lisowska, zastępca prezesa "Rodziny Kolejowej”. - I tak pracujemy od rana do wieczora.
- Robimy wszystko, co w naszej mocy - usprawiedliwia się Stanisław Hołubowski, prezes BSM. - Podczas jednego spotkania u notariusza podpisujemy około 20 aktów. I tak dużo.
Dowiedzieliśmy się, że większość spółdzielni współpracuje z jednym lub dwoma notariuszami.
- Tak jest wygodniej - tłumaczą prezesi.
- Umawiamy się z notariuszem na konkretny dzień, zbieramy ludzi z danej nieruchomości i podpisujemy akty - mówi Hołubowski.
A kancelarii notarialnych w Białymstoku jest 22.
- Do mnie nie zgłosiła się żadna spółdzielnia - mówi Janusz Dąbrowski, notariusz. - I wiem, że część notariuszy w naszym mieście nie sporządza aktów.
Dlaczego? - Bo żaden prezes do nich się nie odezwał - odpowiada.
- Narzucanie notariusza ludziom? Bzdura! - komentuje Andrzej Krzyżański. - Spółdzielnie robią to tylko dla własnej wygody.
Okazuje się, że nikt z nas nie musi oglądać się na prezesów i czekać na kolejkę u prawnika. Dokumenty można przynieść notariuszowi osobiście.
I jeszcze jedno. - Ustawa mówi, że jeśli prezes nie wyrobił się z dokumentacją w ciągu trzech miesięcy, można o tym poinformować policję - podpowiada Krzyżański.
- To nic innego, jak naruszenie prawa. Grozi im za to grzywna lub nawet ograniczenie wolności.
Źródło: Kurier Poranny