Dodana: 12 październik 2007 06:37

Zmodyfikowana: 12 październik 2007 06:37

Podejrzenie sepsy

Sanepid wysłał do lekarzy dwieście osób. Dmucha na zimne, bo nadal nie ma pewności, czy uczeń Szkoły Podstawowej nr 14 jest chory na sepsę. Rodzice zabierali jednak dzieci ze szkoły.

Stan chłopczyka jest stabilny, a wysypka ustępuje. To najważniejsze. Tylko tyle dowiedziałam się od jego taty - mówi Bożena Chlabicz, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 14 w Białymstoku, w której uczy się ośmiolatek. Trafił on do kliniki obserwacyjno-zakaźnej w białostockim DSK z podejrzeniem sepsy. Lekarze na temat stanu zdrowia chłopca nie udzielają informacji. Czy faktycznie jest chory na sepsę, może dowiemy się dzisiaj.

Sanepid sporządził listę 200 osób, które miały bezpośredni kontakt z chorym. O tym, że powinny pójść do lekarza, część z nich dowiedziała się w środę późnym wieczorem, pozostali w czwartek. Dzwonili pracownicy sanepidu albo nauczyciele.

Już w środę do przychodni rejonowej przy ulicy Zwierzynieckiej po antybiotyk zgłosiło się 20 dzieci. Wczoraj przed południem, na Pogodnej, lekarstwo przyjęło 25 uczniów ze szkoły nr 14.

- W klasie IIa, w której uczy się chory chłopiec, były dziś tylko cztery osoby, a do szkoły nie przyszła w ogóle połowa uczniów - wylicza dyrektorka.

Ale uczniowie, którzy przyszli, też nie dotrwali do końca zajęć. Przejęci rodzice zabierali dzieci z lekcji. W IIa zostało tylko dwoje uczniów, w IIb jeden.

- Ja się nie boję, ale wnuków do szkoły nie puściłam - Zina Klimczuk postanowiła, że zostaną w domu do czasu ogłoszenia wyników badań. - Nic się nie stanie, jak posiedzą w domu - dodaje.

Na liście sanepidu znalazły się dzieci z IIa i te, które z chorym chłopcem bawiły się w poniedziałek w świetlicy.
- Córka była wtedy w świetlicy i teraz zadzwonili do nas do domu z sanepidu, więc natychmiast przyjechaliśmy - matka trzymała dziewczynkę mocno za rękę. Zdenerwowana w pośpiechu wybiegła ze szkoły.

Do domu poszła też Marysia z koleżankami z szóstej klasy. Marysia zakrywała nos i usta szalikiem. Dlaczego?

- Słyszałam, że to bardzo groźna choroba - odpowiedziała. - Przez powietrze też chyba można się zarazić?

- Ta panika jest zupełnie niepotrzebna - ocenia Elżbieta Ołdak, kierownik kliniki obserwacyjno-zakaźnej w DSK.

Ołdak uważa, że działania sanepidu wywołały niepotrzebne zamieszanie. Lista, na której umieszczono dwieście osób i skierowano je do lekarza, jest za długa. - Przecież chorobą nie można zarazić się, przebywając w jednej klasie, czy siedząc na tym samym krześle - tłumaczy.

Zarazki przedostają się razem z wydzieliną, np. gdy pijemy z jednej szklanki.

- To nic innego, jak dmuchanie na zimne - usprawiedliwia się Artur Wnuk, rzecznik sanepidu. - Naprawdę nie wiemy, czy chłopiec jest chory na sepsę.

Wczoraj pojawiła się informacja, że ta, na którą ewentualnie mógł zachorować uczeń, to rodzaj sepsy meningokokowej, bardzo rzadka.

- W 2006 roku nie było ani jednego takiego zachorowania - twierdzi Wnuk. - W 2007 roku na taką odmianę sepsy zapadła dziewczynka z Łomży. Wyzdrowiała.

- Leczyć się na razie nie trzeba. Antybiotyk podajemy profilaktycznie, jednorazowo - tłumaczy lekarz rodzinny z przychodni przy ul. Pogodnej, gdzie zgłaszali się uczniowie.

- Sepsy w żadnym wypadku nie należy lekceważyć - mówi Wnuk. - Ostatecznym jej objawem są tzw. wybroczyny, czyli wysypka.

Sepsa meningokokowa może mieć przebieg piorunujący, czyli od pierwszych objawów do zgonu może minąć zaledwie kilkanaście godzin, ale i łagodniejszy. Wszystko zależy od odporności organizmu i rodzaju meningokoków.

Wczoraj sanepid rozesłał specjalne ulotki do Szkoły Podstawowej nr 14 i 50 (ta druga mieści się blisko 14), i do przychodni. Zapowiada, że ulotki z informacją na temat sepsy wkrótce pojawią się w całym mieście.

Na podstawie: Kurier Poranny

Logo serwisu Twitter Logo serwisu Facebook